Stefan Michalczak (ur. 1921, Herren Steinfeld) podczas okupacji niemieckiej pracował w gminie, jednocześnie zaczynając współpracę z ruchem oporu. Jesienią 1941 po wpadce uciekł do Starachowic, gdzie pod fałszywym nazwiskiem pracował z zakładach zbrojeniowych. Od stycznia 1943 zaprzysiężony jako żołnierz Armii Krajowej w drużynie dywersyjno-sabotażowej w ramach Podobwodu Iłża Inspektoratu Starachowice. Po wojnie pracował w gminie Kazanów.
[00:00:07] Autoprezentacja boh. urodzonego w 1921 r. w Herren Steinfeld w Niemczech. Przedstawienie rodziców: Józefy i Józefa Michalczaków.
[00:00:52] W Polsce [przedwojennej] panowała nędza. Dziadkowie mieli niewielkie gospodarstwo, 5 hektarów piaszczystej ziemi. Rodzice wyjechali do Niemiec i byli tam kilka lat. Pracowali w rolnictwie, matka wyjechała ze swoim bratem starszym o dwa lata, a ojciec (ur. 1884) z młodszym bratem Antonim (ur. 1886). Ojciec miał zdolności językowe i szybko dostał dobrą pracę, był brygadzistą. Rodzice otworzyli sklepik kolonialny. Gdy się dorobili, mieli służącą. Inni Polacy zazdrościli, że rodzicom się powodzi. Pewnego dnia, gdy ojciec był w pracy, trzech „Polaczków” napadło na sklep, czego nie ukradli, to zniszczyli, zabrali utarg. Napastnicy zawiązali matce oczy, by ich nie rozpoznała. Ojciec zgłosił napad żandarmerii. Po trzech tygodniach znaleziono sprawców. Na rozprawie jeden z nich dostał cztery lata, a dwaj po trzy lata. Wychodząc z rozprawy zagrozili rodzinie – ucieczka do Polski.
[00:05:15] Po przyjeździe rodzice nie mieli gdzie mieszkać. W Borowie w powiecie iłżeckim mieszkał dziadek Jan Michalczak, a w sąsiedztwie jego brat Wawrzyniec Michalczak. Ten miał tylko córkę Katarzynę i wiosną 1923 przyjął do siebie rodzinę boh., mieszkano tam do grudnia 1928. W międzyczasie ojciec i stryj Antoni wyjechali do Francji i pracowali w kopalni węgla. Praca była ciężka, a zarobki niskie, więc nic nie zaoszczędzili i po roku wrócili. Rodzice zatrudniali się w sąsiednich wsiach, a zimą w lesie państwowym. Latem zbierano jagody i grzyby. Zimą także boh. pracował w lesie przy wyrębie.
[00:07:10] Ojciec ponownie wyjechał do Niemiec w 1928 r. Dostał dobrą pracę, oszczędzał i przysyłał pieniądze. Domy we wsi były po jednej stronie drogi, a tylko stryj Wawrzyniec miał dom po drugiej stronie. Obok był wolny plac i stryj dał go matce. Dziadek wybrał drzewo w lesie, zebrała się rodzina ze strony matki i zbudowano dom, był tam jeden pokój i sień, podłoga była gliniana – poczęstunek dla budowniczych. Do budowy pieca sprowadzono murarza z sąsiedniej wsi. Boh. chodził już do pierwszej klasy, matka na tydzień zwolniła go z lekcji, by pomagał murarzowi. Szpary w domu obetkano mchem. Do nowego domu przeprowadzono się 7 grudnia [1928], pierwszą noc spano w ubraniach. Rano przyszedł stryj, zobaczył, że woda w wiadrze zamarzła i zaproponował, by matka z dziećmi wróciła do niego na zimę. Z propozycji nie skorzystano. Przed Bożym Narodzeniem przyjechał ojciec, który przywiózł dużo zabawek, w tym linijkę i piłkę, którą bawiono się przez lata.
[00:11:37] Boh. nie był lubiany przez rówieśników na wsi, przezywano go Stefek Dziod. Nie chodził z chłopakami na wagary, nie chciał się z nimi „łajdaczyć”. Rówieśnicy go prześladowali, przodował w tym Jan Gibała. Pewnego dnia zaatakował boh. na łące i podtapiał go w studzience. Boh. zdołał mu się wyrwać i w domu poskarżył się ojcu. W tym czasie „chodził taki wróż po Polsce, dzisiaj to wiadomo, kto to był. To byli konfidenci. Dlatego tak Polska była rozpracowana”. Mężczyzna, „łachmaniarz, obdartus” rozmawiał z ojcem po francusku i niemiecku. Incydent z brzytwą u Gibałów, wypowiedź starego Gibały. Kilka dni po wkroczeniu Niemców Jan Gibała został aresztowany za posiadanie broni, potem zginął w Oświęcimiu. Doniósł na niego sąsiad Wincenty Marchewka.
[00:14:25] Ojciec już nie wyjeżdżał. Zimą zatrudniał się w lasach, jesienią rodzina zbierała runo leśne. Boh. nosił je na sprzedaż do Radomia, by zarobić na przybory szkolne. 25 kilometrów przemierzał boso i chodził co drugi dzień, na zmianę z ojcem. W dzień wolny z matką i rodzeństwem zbierał jagody i grzyby. W tym czasie troje dzieci chodziło do szkoły.
[00:16:07] Boh. chodził do czteroklasowej szkoły w Borowie, potem skończył siedmioklasową szkołę powszechną w Kazanowie Iłżeckim i zdał egzamin do gimnazjum w Solcu. Ojciec chciał, by syn się kształcił i nie pasł krów u bogatych gospodarzy. Do szkoły w Solcu boh. szedł 65 km w jedną stronę z butami na szyi. Gdy przyszedł kilka dni po zdanym egzaminie, okazało się, że nie ma go na liście. Dzieci robotników i rolników nie miały łatwego dostępu do szkół. Z całej gminy do szkoły średniej chodziło trzech kolegów.
[00:17:39] Zimą boh. pracował z ojcem przy wyrębie lasu. W lutym matka dostała adresy szkół prowadzonych przez zakony. Boh. napisał kilka podań i zaniósł je kierownikowi szkoły, by je przejrzał. Dostał zawiadomienie ze szkoły księży orionistów w Zduńskiej Woli, że zostanie przyjęty, jeśli zda egzamin ze wszystkich przedmiotów. Boh. miał rok przerwy, więc całe lato się uczył. W 1935 r. trzeba było mieć do szkoły opinię od sołtysa, zarządu gminy i od proboszcza. Gdy boh. jechał na egzamin, rodzice odprowadzili go na do granicy Radomia, skąd do stacji kolejowej było jeszcze kilka kilometrów. Po drodze rodzina zaszła do proboszcza, który coś napisał, schował do koperty i zalakował. Boh. pierwszy raz jechał pociągiem – wrażenia. W Łodzi miał przesiadkę – pomoc kolejarza. W tramwaju spotkał chłopca w szkolnym mundurku, który się nim zainteresował, okazało się, że to uczeń szkoły zakonnej w Zduńskiej Woli i dalszą podróż chłopcy odbyli razem. Gdy boh. dotarł do szkoły, egzamin z polskiego już się zaczął. Zostawił walizkę przy drzwiach i poszedł na dyktando. Po egzaminie nie mógł znaleźć walizki, ale okazało się, że jest w pokoju na piątym, ostatnim piętrze. Egzaminy trwały przez cztery dni, do 2 września. Ksiądz, który egzaminował z religii był bardzo surowy i odpytując zastraszał uczniów. Wieczorem odczytano wyniki egzaminów pisemnych, boh. dostał dwójkę z matematyki i rozmyślał o konieczności powrotu do domu, o wysiłku jaki włożyli rodzice w wysłanie go do szkoły. 2 września zdawał ustny z matematyki, przy tablicy nie potrafił rozwiązać zadań, nie odpowiedział na pytania dodatkowe. Nie myślał wtedy o odpowiedziach, tylko o tym, co go czeka w domu – zachowanie egzaminatora. Boh. został warunkowo przyjęty do szkoły – reakcja po ogłoszeniu wyników. Niektórzy chłopcy przyjechali na egzaminy z rodzicami, byli wśród nich oficerowie w mundurach, boh. był synem „dziadów”. [+]
[00:27:28] Jeszcze jeden kolega z powiatu, Antoni Pypeć, dostał się do szkoły i chłopcy postanowili razem siedzieć. Kolega zaproponował, by kupili podręczniki na spółkę. Boh. przygotowywał się wcześniej do nauki niemieckiego, do domu przychodziła nauczycielka, która bezinteresownie dawała mu korepetycje. Kolega też miał się uczyć niemieckiego. Szkoła dawała trzy miesiące na poprawienie egzaminu. Przy pomocy kolegów, dobrych z matematyki, boh. zdał egzamin na wymaganą trójkę. Wcześniej boh. nie zawiadomił rodziców, że jest w szkole warunkowo.
[00:29:10] W listopadzie wielu uczniów zachorowało na grypę – warunki w internacie. Rodzice przysyłali paczki uczniom. Każdy musiał rozpakować przesyłkę w obecności księdza. Na sali spało 52 chłopaków, pilnowali ich dwaj księża. Każdy list do domu najpierw czytał ksiądz. Pewnego dnia boh. dostał paczkę, w której było mydełko, a w nie rodzice włożyli 3 złote. Ksiądz sprawdzający paczkę nie zauważył tego. W soboty chodzono do spowiedzi i boh. przyznał się, że dostał pieniądze. Oddał je do depozytu i do dziś ma pokwitowanie. Szkoła kosztowała miesięcznie 32 złote. Dobrze karmiono uczniów, gdy boh. przyjechał na święta, to ojciec go nie poznał – przeskok z biedy do dobrobytu [+]. W czasie choroby miał apetyt na śledzie. Uczniom nie wolno było chodzić do miasta.
[00:31:55] Obdarte dzieci z miasta przychodziły pod bramę zgromadzenia i prosiły o chleb. Na podwieczorek dawano chleb ze smalcem, boh. tego nie jadł, tylko wynosił dzieciom. Robił to, ponieważ wiedział, co to głód. Gdy ojciec wyjechał do Niemiec, rodziny nie było stać na chleb. Pewnego dnia jeden z księży znalazł porzucony kawałek chleba i zwołał zbiórkę. Nikt się przyznał i przez tydzień nie było podwieczorku. [+]
[00:33:18] Odbywały się trzydniowe rekolekcje i nie można było w tym czasie rozmawiać. Do zgromadzenia należał ogród ogrodzony murem, rosły tam drzewa owocowe i uczniowie mieli tam dyżury. Boh. lubił gruszki, umówił się z kolegą, że da mu kilka. Gdy wrzucał owoce w spodnie pumpy, widział to jeden z księży – system kar. Po pierwszym obniżeniu stopnia z zachowania nie zawiadamiano rodziców, ale po drugim już tak. Za trzecim razem wyrzucano ze szkoły. Ksiądz nie doniósł na boh. i nie wyczytano go na sobotnim apelu.
[00:36:11] W szkole boh. należał do koła ministrantów i do chóru. Miał trudności z matematyką i nocami się uczył. Raz ksiądz go przyłapał i za karę przeniósł go, by spał koło okna. Mimo tej wpadki boh. zabierał książki do sypialni w nadziei, że uda mu się do czegoś zajrzeć. Pewnego dnia zaniósł książki i zatrzymał się przy piecu w sypialni – sprawdzenie, czy ksiądz go poznał. Boh. miał kolegów, dwóch braci, synów organisty – kawał zrobiony księdzu.
[00:39:15] Gdy boh. chorował, miał apetyt na śledzie. Poprosił księdza o pieniądze z depozytu. Do miasta mogło iść pięciu chłopców pod opieką księdza. Boh. dał jednemu z kolegów pieniądze na śledzia i do dziś pamięta, jak go jadł.
[00:40:00] W gimnazjum uczyli się tylko Polacy. Warunkiem przyjęcia do szkoły było pozostanie w zakonie, boh. się zgodził. Ojciec wolał, by był księdzem. Zbliżały się święta i boh. napisał do domu, by rodzice przysłali mu pieniądze na bilet. Dyrektor szkoły zrobił zbiórkę i zapytał, czy uczniowie chcą, tak jak w szkołach państwowych, mieć trzy tygodnie ferii na Boże Narodzenie i tydzień na Wielkanoc. Większość była za dwiema dwutygodniowymi przerwami. Przed Wigilią boh. nie dostał pieniędzy. Dorożki odwoziły uczniów na dworzec. Boh. poszedł z płaczem do księdza dyrektora. Wtedy bilet na pociąg kosztował 12 zł i 50 groszy, to była duża kwota. Szkoła kupiła mu bilet i odwieziono go na dworzec. W Radomiu ojciec czekał na stacji, ale nie poznał syna, który przytył i był w szkolnym mundurku – jego wygląd. Uczniowie wyglądali jak kadeci, policjant w Radomiu wylegitymował boh. [+]
[00:43:48] Boh. przywiózł ze szkoły pismo o zadłużeniu. Nie dał go rodzicom, ponieważ pisano, że może wrócić, jeśli przywiezie pieniądze – podrobienie podpisu ojca. Boh. wrócił do szkoły i nie zameldował się dyrektorowi, że przyjechał. W marcu dyrektor go wezwał i powiedział, że szkoła odsyła go do domu. Będzie mógł wrócić, jeśli rodzice zapłacą. Z Radomia szedł do domu oddalonego o 25 km, padał deszcz ze śniegiem, a on dźwigał walizkę. Nie wiedział, co ma powiedzieć rodzicom. W międzyczasie powstała nowa parafia i zbudowano kościół. Boh. pomagał przy budowie i był ministrantem. Po powrocie ze szkoły wstydził się tego i ukrywał do maja, w tym czasie chodził do starego kościoła oddalonego o 8 km. [+]
[00:47:13] Boh. pracował na budowie w Starachowicach, praca była ciężka. Niedaleko było starostwo i poszedł tam boso prosto z pracy, by porozmawiać ze starostą. Woźny go wyrzucił, ale boh. wrócił. Referent nie chciał go zapisać, ale starosta go zauważył i zapytał, po co przyszedł. 5 zł, które dostał na przejazd do domu, oddał ojcu. Robotnicy na budowie jedli suchy chleb i pili kawę zbożową. Boh. miał znajomą dziewczynę, która raz w tygodniu dawała mu resztki jedzenia. Robotnik na budowie dostawał 4,8 zł dniówki. Murarze pracowali na akord, a robotnicy sezonowi na dniówkę. Nie byli ubezpieczeni i w razie kontroli uciekali.
[00:52:28] Zimą pracowano w lesie przy wyrębie, ponieważ ojciec miał znajomości z leśniczym. Robiono drewniane podkłady kolejowe. Za ułożenie kubika wiórów płacono 40 groszy – boh. z matką i ojcem zarabiał 12 zł, wtedy buty u Żyda kosztowały 5 zł, w polskim sklepie drożej. Rodzina mogła brać drewno, ile kto uniósł. Koło domu składano je w sągi, a potem wymieniano na żywność z okolicznymi rolnikami.
[00:55:13] Boh. nie dostał stypendium ze starostwa ani z gminy. 13 marca 1937 razem z kilkoma robotnikami ze wsi udał się do Starachowic odległych o 50 km. Tego dnia padał deszcz ze śniegiem. W połowie drogi zatrzymano się na odpoczynek u znajomych, boh. napił się zimnej wody i dostał dreszczy. We wsi Jasieniec stracił przytomność. Mieszkał tam sanitariusz wojskowy Barszcz, który orzekł, że to zapalenie płuc i kazał postawić bańki. Były to tzw. bańki cięte, wypływająca krew była czarna jak smoła. Dwaj znajomi wrócili, by zawiadomić rodziców. Rano boh. odwieziono sankami do szpitala, wcześniej przyszedł ksiądz i pytał, czy żałuje za grzechy. W szpitalu boh. spędził dwa tygodnie, nie był ubezpieczony i za jego pobyt płaciła gmina. Potem przyszła matka i zabrała go. Ojciec w tym czasie był w pracy w Starachowicach. Wspomnienie ryżu z mlekiem zjedzonego po powrocie do domu.
[00:59:37] Po kilku dniach ojciec załatwił pracę i boh. musiał wrócić do dźwigania na budowie. Majster zauważył, w jakim jest stanie. Robotnicy jedli suchy chleb. W 1938 r. były dwa dni wolne na Przemienienie Pańskie i dwa na Matki Boskiej Zielnej. Ojciec chciał wracać do domu, ale boh. wolał zostać i za wypłatę kupić nowe ubranie. Chciał w święto iść do kościoła w nowym garniturze. Wieczorem, gdy nad ogniskiem gotował z kolegą kawę, przestraszył się psa. Uciekając wpadł do pustego dołu na wapno i złamał nogę – reakcja ojca. Boh. dostał złotówkę na przejazd do Iłży, dalej musiał iść na piechotę. Widział go znajomy, Wacław Miller, jadący rowerem, ale nie pomógł mu, tylko zawiadomił matkę, która przyniosła go do domu na plecach.
[01:04:25] Szkoła skierowała do adwokata sprawę o niezapłacenie czesnego. Zaległość opiewała na ponad 270 zł. Gdyby nie wybuch wojny, rodzice musieliby sprzedać dom [+]. W grudniu 1938 boh. złożył podanie do wojska, to była jedyna droga ucieczki. Pod koniec stycznia [1939] wezwano go na komisję wojskową. Poszedł tam z dwoma kolegami, oni zostali wcieleni, a boh. ze względu na stan zdrowia dostał odroczenie do poboru jesienią i kartę mobilizacyjną, z którą miał się od razu zgłosić do jednostki.
[01:06:20] Dwa razy w tygodniu boh. chodził do Radomia oddalonego o 25 km i tam szukał pracy. Z domu wychodził głodny. Wstępował do klasztoru bernardynów, mnisi po śniadaniu zostawiali w oknie kawę z mlekiem i chleb ze skwarkami. Jeśli zdążył, to coś zjadł. Inaczej musiał czekać do obiadu. Wtedy mnisi wystawiali zupę i chleb. Gdy szedł na dwa dni, nocował u wujenki, która mieszkała koło Radomia i handlowała warzywami. Dostał pracę w zakładzie ślusarsko-kowalskim za 50 groszy na tydzień, mógł za to kupić 10 bułek. Zgodził się na te warunki, praca w kuźni była ciężka.
[01:08:37] Po powrocie do domu boh. dowiedział się od sołtysa, że woła go sekretarz gminy – wspomnienie rozmowy. W tym czasie we wsi był wróż-łachmaniarz, ojciec rozmawiał z nim po francusku i niemiecku. Wróż brał 4 grosze za wróżbę, ludzie na wsi w to wierzyli. Rodzice nie mieli pieniędzy, więc boh. poszedł do babci i wyprosił od niej 4 grosze. Dziadek był muzykiem samoukiem, grał na skrzypcach i znał wiele piosenek. Wróż wiedział, że boh. był w szkole i miał wypadek w pracy, a także, że będzie rozmawiał z sekretarzem. W poniedziałek rano boh. poszedł do gminy i otrzymał propozycję pracy – reakcja, pochodzenie z biednej rodziny, przez lata boh. miał przezwisko Dziod. Wspomnienie zasad wpajanych przez ojca.
[01:13:32] Gdy pracownicy gminy szli na obiad, boh. zostawał głodny. W gminie pracował Jan Religa, który zainteresował się tym, jak boh. dostaje się do pracy. Pewnego dnia powiedział mu, że ojciec szkolnego kolegi Stefana Chorosia dał sekretarzowi półtora metra pszenicy, by wyrzucił boh., a zatrudnił jego syna. Wtedy pracownik gminy, ksiądz, organista, nauczyciel, to była elita wsi. Ludzie z daleka im się kłaniali. W tym czasie boh. uczył się pisać na maszynie. Udało mu się obronić posadę. 4 maja [1939] pojechano do szkoły na szczepienie dzieci. Potem boh. nie poszedł do domu, tylko pojechał z akuszerką do gminy. Tego dnia dostał pierwsze pobory, 24 złote, a pracował od lutego. Rodzice płakali, gdy przyniósł pieniądze do domu. Miesiąc później dostał 32 złote, potem 45, wtedy utrzymywał całą siedmioosobową rodzinę.
[01:17:12] Przyszedł wrzesień 1939 i boh. chciał iść do wojska. Kupiono na zapas 4 metry żyta za 28 zł. Wysypano je do dołu wykopanego koło domu. Gdy boh. wrócił z tułaczki, zboże już zakwitło. Zmielono je na żarnach – smak chleba.
[01:18:28] 8 maja [1939] boh. przyszedł do pracy. Pan Religa odsprzedał mu rower na raty. Tego dnia boh. był zdenerwowany, ponieważ był ministrantem i chciał być w kościele na odpuście, a bał się zwolnić wcześniej z pracy. Pojechał do kościoła i postawił rower koło zakrystii – reakcja księdza. Po mszy objechał rowerem sąsiednie wioski – radość w domu. Boh. zapłacił znajomemu dwie raty [do wybuchu wojny].
[01:20:42] 31 sierpnia 1939 rozwożono karty mobilizacyjne, a 1 września sekretarz powiedział, że wybuchła wojna. Boh. miał kartę powołania, namówił dwóch kolegów i poszli pieszo do koszar 72 pułku piechoty w Radomiu. Byli tam tylko dyżurni, boh. i koledzy zostali skierowani do Kowla. Nie zdawali sobie sprawy z odległości, szli dzień i noc. Latały samoloty i ukrywano się w krzakach, na polach. Po ośmiu dniach podjęto decyzję o powrocie – wspomnienie rozmowy o tym, że Polski już nie ma. Boh. zaraził się świerzbem, wtedy była to choroba trudna do wyleczenia. W domu został odizolowany i spał na słomie, a matka poszła do Radomia, do apteki Antoniego Michalskiego. Tam dostała maść siarkową i do połowy października boh. się podleczył, a potem wrócił do pracy w gminie. Nie pamięta, gdzie doszedł we wrześniu 1939. W czasie drogi został draśnięty odłamkiem. W jednej ze wsi kobiety powiedziały chłopakom, że Polski już nie ma, Niemcy zajęli cały kraj, i żeby wracali do domu, tam się do czegoś przydadzą. Wtedy nie wiedziano o wejściu sowietów.
[01:25:23] Gdy boh. wrócił do pracy, starszy sierżant zaproponował, by wraz z kolegami „zaopiekowali się” pozostawioną bronią. Boh. skrzyknął kilku kolegów, dostał klucze do aresztu gminnego i tam zbierano broń. Zobowiązano ich do zachowania tajemnicy, nie była to oficjalna przysięga. Dowódcą grupy został sierżant, boh. jako pracownik gminy miał fałszować listy kontyngentowe. Wcześniej Niemcy zrobili spis powszechny i zorientowano się, że to czemuś posłuży. Boh. kazał chłopom wpisywać duże ilości nieużytków, a jak najmniej ziemi ornej. Niemcy nałożyli kontyngenty na zboże, żywiec. Rolnik dostawał wezwanie i musiał dostarczyć żądany towar. Na listy wpisywano „martwe dusze” albo rolników, którzy mieli jedną krowę, od takich nie zbierano kontyngentu. [+]
[01:28:37] Ten proceder trwał do stycznia 1941. W dzień targowy do gminy przyszli gestapowiec, żandarm i tłumacz. Wszystkich pracowników ustawiono pod ścianą, pierwszego kierownika. Boh. był pewny, że to wsypa. Niemcy pytali o personalia. Boh. dostał wcześniej podziemne gazetki i miał je pod zapiętą marynarką. Pomieszczenia ogrzewano piecykiem na torf, boh. zapytał, czy może przynieść opał i gestapowiec się zgodził. W drewutni ukrył gazetki. Pytano, kto sporządzał wykazy kontyngentowe – atmosfera zastraszenia. Nikt się nie przyznał – groźba gestapowca. W konsekwencji fałszowania list chłopi musieli przez trzy dni młocić zboże i przywozić je na rynek. Tam Żydzi ładowali je do worków, które Niemcy wywozili. Worki były ciężkie. Żydzi się przewracali, bito ich i kopano. [+]
[01:32:10] Na krótki czas zaniechano działań w konspiracji, ale potem wrócono do wpisywania na listy „martwych dusz”. Wykazy szły, ale nie wpływało zboże ani żywiec. 31 września 1941 ponownie przyjechali Niemcy. W pierwszym pokoju siedział boh., Marian Piszczek i tłumacz, którego wtedy nie było w pokoju – zastosowany fortel. Niemcy poszli do sekretarza, a boh. i Piszczek uciekli. Boh. przyjechał do domu i nie powiedział, co się stało w urzędzie. Jedną noc spędził u kolegi w sąsiedniej wsi. Potem powiedział matce, że jedzie w delegację do Starachowic. Tam zatrzymał się u znajomych, potem przeniósł się do kolegów, którzy mieszkali koło lasu.
[01:35:20] Ktoś załatwił lewe dokumenty i boh. podjął pracę w zakładach zbrojeniowych. Były tam dwunastogodzinne zmiany, praca była bardzo ciężka. Robiono formy na pociski – przestrogi starszych robotników, by nie pił wody. W fabryce pracowało dużo młodzieży. Robiono wybrakowane części, ale nastąpiły aresztowania wśród robotników. Formy na pociski hartowano w wodzie, gdy forma się wyszczerbiła, już się nie nadawała do dalszej obróbki. Boh. dobrze zarabiał w fabryce. Pracował do 12 grudnia, wtedy dostał puchliny wodnej. Mieszkał u Staneckich w Wierzbniku, rodzice się o tym dowiedzieli i przyszła siostra. Boh. został zabrany do szpitala, był tak opuchnięty, że ubranie na niego nie pasowało. W szpitalu zaraził się tyfusem. W sali leżało czternastu chorych, po kilku dniach zostało czterech. Boh. dostawał na dobę 4 suchary. Odwiedziła go matka, potem ojciec, który rozmawiał z chirurgiem Borkowskim, który potem został aresztowany i zginął w Oświęcimiu – stan chorego. Ojciec zabrał syna do domu, w tym czasie boh. miał zwolnienie lekarskie i dostawał zasiłek chorobowy, z tego żyła cała siedmioosobowa rodzina.
[01:40:35] W drodze do domu zatrzymano się w Iłży. Boh. i ojciec poszli do restauracji – wygląd boh. Niemcy przyczepili się uznając go za bandytę. Ojciec miał zaświadczenie, że jest chory na gruźlicę. Boh. pracował na podstawie lewych dokumentów, ale wtedy ich nie miał. Do domu było jeszcze 17 km, ale boh. nie mógł iść – podwózka saniami. Była noc w środę popielcową. Następnego dnia matka zachorowała – objawy i leczenie. W niedzielę ktoś przyniósł zsiadłe mleko i już nie mogła pić. Boh. od wójta sąsiedniej wsi dostał podwodę i skierowanie dla matki do szpitala. Matka czuła, że nie wróci i chciała się pożegnać z sąsiadami. Boh. zawiózł ją do szpitala prowadzonego przez zakonnice – mycie matki.
[01:44:10] W starachowickich zakładach zbrojeniowych pracowało 21 tys. ludzi. Byli tam Niemcy, przyjeżdżało gestapo. Aresztowano kilku chłopaków, wrócił tylko Jan Kuczyński, z którym boh. chodził do szkoły, pozostali zginęli w Oświęcimiu. Robotnicy nie mogli chodzić między wydziałami. Na wydziale, gdzie pracował boh. byli starzy robotnicy, na zmianie było kilka osób – ostrzeżenia przed piciem wody. Potem, gdy ojciec zabrał go ze szpitala do domu, z jego zasiłku chorobowego rodzina się utrzymywała.
[01:46:30] W sobotę rano boh. stanął przy oknie i płakał, nie wiedział dlaczego. Młodszy brat Tadeusz został wysłany do matki leżącej w szpitalu w Iłży. Boh. źle się czuł, ale poszedł do gminy, a potem na pocztę. Tam przyszedł stryj i zabrał go saniami do domu. W czasie drogi powiedział mu, że matka nie żyje. Gdy brat przyszedł do szpitala, zwłoki matki leżały w drewutni przy szpitalu. Lekarz nie chciał dać zezwolenia na zabranie ciała. Chciał, by matka została od razu pochowana na pobliskim cmentarzu. Ojciec się zgodził. Jedna z sąsiadek pojechała do szpitala, by ubrać ciało. Przyjechał saniami chłop, który powiedział ojcu, że nikt tego nie sprawdzi i ciało matki zabrano do domu. Gdy trumna stała w mieszkaniu, rodzina przeniosła się do stryja. Boh. rozebrał ciało i widział oznaki zakażenia.
[01:50:07] Wspomnienie udanej ucieczki z Urzędu Gminy. Boh. przeżył, a kolega [Marian Piszczek] potem zginął. Ruch oporu w gminie zainicjował starszy sierżant Józef Jaszkiewicz [Jaśkiewicz?]. W grupie konspiracyjnej było kilku chłopaków.
[01:51:14] Po wyjściu ze szpitala boh. był w domu – opinia lekarza o jego stanie. Pił kwas z kiszonej kapusty i żur z razowej mąki. Pogrzeb matki odbył się 18 marca 1942. Dowiedziano się, że Niemcy otoczyli Kazanów Iłżecki i spędzili mężczyzn na cmentarz. Były tam już przygotowane groby. Mówił o tym świadek wydarzeń, którego brat został wtedy rozstrzelany. Niemcy wyczytywali nazwiska, strzelali w głowę i ciała wrzucali do grobów. Zabito siedemnastu „Żydków” w wieku boh. Wcześniej Niemcy dokonali aresztowań, zabrano młynarza, proboszcza i księży, właścicieli restauracji, akuszerkę, kierownika szkoły i pana Religę, który z boh. pracował w gminie. Po dwóch tygodniach księży wypuszczono. Pozostałych wywieziono do Oświęcimia, po wojnie pan Religa wrócił, choć z obozu przyszło zawiadomienie, że zmarł na zapalenie płuc.
[01:54:10] W 1939 r. odbyły się wybory w gminie. Poprzedni wójt Aleksander Marcula był trzy kadencje, z jego synem boh. chodził do szkoły. Wygrał Adam Szymański z sąsiedniej wsi. Stary wójt dostał 3 głosy na 21 gromad – wspomnienie pijanych sołtysów. Nowy wójt krótko cieszył się urzędem, ponieważ wybuchła wojna. Józef Matus trudnił się zakładaniem piorunochronów po wsiach. Uważano go za Polaka, ale był Austriakiem. Mówiono, że gdy Niemcy wkraczali do Kazanowa, to witał ich w niemieckim mundurze. Szymańskiego wyrzucono, a wójtem został Matus. „To był łobuz nad łobuzy” – pobicie przez wójta. Matus był konfidentem, zaczęły się aresztowania. W okolicy nie było ludności napływowej, wszyscy się znali. Gdy zginęły 32 osoby, zaczęto się zastanawiać, kto zrobił listę. Chciano Matusa zlikwidować, ale pilnowali go żandarmi. Tadek Marcula, syn dawnego wójta, „poświęcił się” i zaręczył ze starszą córką kochanki Matusa. Dzięki temu miał dostęp do domu. Pewnego dnia nie było żandarmów i Marcula z dwoma kolegami zaatakowali wójta. Po wojnie jeden z napastników mówił boh. o tej akcji. Zastrzelono Matusa, jego kochankę i ich pięcioletnią córkę. W domu znaleziono listę z 52 nazwiskami ludzi do aresztowania. Nie było potem żadnej akcji odwetowej.
[02:00:00] W Kazanowie rozstrzelano 32 osoby: 17 Żydów i 15 Polaków. Niemcy obstawili wieś i spędzili ludzi, a potem wyczytywali nazwiska z listy. Był tam Czesław Kopta [?] kolega boh. z lekcji gry na skrzypcach, zaczął uciekać, ale go zastrzelono. Listę sporządził Matus i przygotowywał następną. Po jego egzekucji podpalono zabudowania. Matusa nie podejrzewano o kolaborację, przed wojną dobrze żył z miejscowymi. Przed wojną był w stopniu kapitana i w 1939 r. obowiązywała go mobilizacja. 4 września do sekretarza przyszedł komendant posterunku, który chciał podwodę, by odwieźć Matusa do Radomia. Tak się stało, ale zanim podwoda wróciła, Matus już był z powrotem w domu. To się ludziom rzuciło w oczy. Sekretarz gminy był ojcem chrzestnym jednej z córek Matusa. Po egzekucji 32 osób zaczęto podejrzewać Matusa. Wcześniej aresztowano Micenmachera, właściciela młyna. Przed wojną ta rodzina żydowska 3 Maja i 11 Listopada przychodziła do kościoła. Aresztowano dwóch restauratorów, akuszerkę, dwóch księży, kierownika szkoły w Kazanowie [Kazimierza] Komorowskiego, pracownika gminy Jana Religę. Tylko on wrócił po wojnie.
[02:06:33] Niemcy przyjechali 18 marca 1942, odczytywali nazwiska z listy i rozstrzeliwali ludzi nad wykopanymi grobami. W Borowie o pacyfikacji Kazanowa dowiedziano się na drugi dzień. Boh. bał się i nocował u sąsiadów. Zginął w egzekucji nauczyciel Szczepanowski i kolega Kopta [?], z którym boh. chodził na lekcje gry na skrzypcach. Zastanawiano się, kto sporządził listę. Dlatego syn dawnego wójta [Tadeusz Marcula] poświęcił się i rozpracowano Matusa. Marcula zginął przed zakończeniem wojny.
[02:08:21] W maju boh. złożył podanie [o pracę] do magistratu. W międzyczasie widział się z wice-wójtem Janem Kniotkiem i dostał zaświadczenie, że pracował w gminie od lutego 1939 do maja 1942. Boh. pracował w tym czasie w fabryce zbrojeniowej [na fałszywe dokumenty] i ukrywał się. Do magistratu szukano kogoś potrafiącego pisać na maszynie, znającego się na księgowości. Boh. został przyjęty do wydziału ogólnego i dostał 200 złotych pensji. Zajmował się m.in. wypisywaniem kenkart na maszynie. Pracował też w innych działach, karierę zakończył w wydziale aprowizacyjnym.
[02:11:17] W Magistracie pracowali młodzi ludzie i boh. zorientował się, że gdzieś działają. Przez znajome dziewczyny dotarł do konspiracji i spotkał z Bolesławem Papim, który był jego pierwszym dowódcą. 1 stycznia boh. dowiedział się, że będzie składał przysięgę i stawił się w umówionym miejscu. Było tam już czterech kolegów. Po złożeniu przysięgi został przydzielony do grupy dywersyjno-sabotażowej. Jego zadaniem było niszczenie torów kolejowych, wyrabianie kartek żywnościowych na „martwe dusze” i załatwianie kenkart in blanco. Przy pomocy kolegów z konspiracji dotarł do Niemki, Zofii Bozek, która pracowała w biurze tajnych dokumentów. Kobieta nie znała polskiego, boh. udawał, że się w niej zakochał i zdobył jej zaufanie. Od niej dostawał kenkarty. Oddelegowano go do biura meldunkowego, tam wystawiał lewe kenkarty – tajna komórka. Fałszywe dokumenty dostawały osoby zagrożone. Zofia Bozek została aresztowana przez gestapo za współpracę z podziemiem na trzy dni przed wkroczeniem sowietów.
mehr...
weniger
Bibliothek des Pilecki-Instituts in Warschau
ul. Stawki 2, 00-193 Warszawa
Mo. - Fr. 9:00 - 15:00 Uhr
(+48) 22 182 24 75
Bibliothek des Pilecki-Instituts in Berlin
Pariser Platz 4a, 00-123 Berlin
Pon. - Pt. 10:30 - 17:30
(+49) 30 275 78 955
Diese Seite verwendet Cookies. Mehr Informationen
Das Archiv des Pilecki-Instituts sammelt digitalisierte Dokumente über die Schicksale polnischer Bürger*innen, die im 20. Jahrhundert unter zwei totalitären Regimes – dem deutschen und sowjetischen – gelitten haben. Es ist uns gelungen, Digitalisate von Originaldokumenten aus den Archivbeständen vieler polnischer und ausländischer Einrichtungen (u. a. des Bundesarchivs, der United Nations Archives, der britischen National Archives, der polnischen Staatsarchive) zu akquirieren. Wir bauen auf diese Art und Weise ein Wissenszentrum und gleichzeitig ein Zentrum zur komplexen Erforschung des Zweiten Weltkrieges und der doppelten Besatzung in Polen auf. Wir richten uns an Wissenschaftler*innen, Journalist*innen, Kulturschaffende, Familien der Opfer und Zeugen von Gräueltaten sowie an alle an Geschichte interessierte Personen.
Das Internetportal archiwum.instytutpileckiego.pl präsentiert unseren Bestandskatalog in vollem Umfang. Sie können darin eine Volltextsuche durchführen. Sie finden ebenfalls vollständige Beschreibungen der Objekte. Die Inhalte der einzelnen Dokumente können Sie jedoch nur in den Lesesälen der Bibliothek des Pilecki-Instituts in Warschau und Berlin einsehen. Sollten Sie Fragen zu unseren Archivbeständen und dem Internetkatalog haben, helfen Ihnen gerne unsere Mitarbeiter*innen weiter. Wenden Sie sich auch an sie, wenn Sie Archivgut mit beschränktem Zugang einsehen möchten.
Teilweise ist die Nutzung unserer Bestände, z. B. der Dokumente aus dem Bundesarchiv oder aus der Stiftung Zentrum KARTA, nur beschränkt möglich – dies hängt mit den Verträgen zwischen unserem Institut und der jeweiligen Institution zusammen. Bevor Sie vor Ort Zugang zum Inhalt der gewünschten Dokumente erhalten, erfüllen Sie bitte die erforderlichen Formalitäten in der Bibliothek und unterzeichnen die entsprechenden Erklärungsformulare. Informationen zur Nutzungsbeschränkung sind in der Benutzungsordnung der Bibliothek zu finden. Vor dem Besuch empfehlen wir Ihnen, dass Sie sich mit dem Umfang und Aufbau unserer Archiv-, Bibliotheks- und audiovisuellen Bestände sowie mit der Besucherordnung und den Nutzungsbedingungen der Sammlung vertraut machen.
Alle Personen, die unsere Bestände nutzen möchten, laden wir in den Hauptsitz des Pilecki-Instituts, ul. Stawki 2 in Warschau ein. Die Bibliothek ist von Montag bis Freitag von 9.00 bis 15.00 Uhr geöffnet. Bitte melden sie sich vor Ihrem Besuch per E-Mail: czytelnia@instytutpileckiego.pl oder telefonisch unter der Nummer (+48) 22 182 24 75 an.
In der Berliner Zweigstelle des Pilecki-Instituts befindet sich die Bibliothek am Pariser Platz 4a. Sie ist von Dienstag bis Freitag von 10.30 bis 17.30 Uhr geöffnet. Ihr Besuch ist nach vorheriger Anmeldung möglich, per E-Mail an bibliothek@pileckiinstitut.de oder telefonisch unter der Nummer (+49) 30 275 78 955.
Bitte lesen Sie unsere Datenschutzerklärung. Mit der Nutzung der Website erklären Sie sich mit ihren Bedingungen einverstanden..